czwartek, 17 października 2019

Hubertus 2019 - czyli o koniach tym razem

Dłuuugo nic nie pisałam, ale teraz trafił się powód żeby cokolwiek tutaj dodać :)
Będzie od serca, z bluzgami, prosto z mostu.

Hubertus 2019 Podlesie - Sadów


Zastanawiałam się od czego zacząć.

Gdy rok temu uciekałam na Kofeinie, po długiej gonitwie nie chcąc już męczyć bardziej koni odpuściłam i złapała Paulina. W tym roku uciekała. Ja tegorocznego hubertusa w pierwszej wersji miałam nie jechać. Druga wersja była taka, że pojadę jako tło na jakimś koniu z Podlesia. Nie miałam na to większej ochoty, bo nie ściemniając, jestem osobą która albo robi coś na 100% albo nie robi tego wcale.

Gdy padła pierwsza propozycja, abym wystartowała na swoim koniu, zareagowałam na nią jak na jakiś dobry żart. Wizja zagotowanego w emocjach Cipka bardzo do mnie nie przemawiała. Zawsze wszyscy mówili, że hubertus to "psucie konia", a ja się z tym zgadzałam, bo do tej pory jeżdżone przeze mnie konie nie wynosiły z hubertusów nic poza zszarpaniem w pysku i stawania się na pewien czas końmi "do przodu".

    Z Cipkiem w tym roku przerobiłam już chyba cały wachlarz różnych jego wizji na życie, zazwyczaj sprzecznych z moimi oczekiwaniami. Mimo to, w mojej głowie, gdzieś z tyłu malowała się wizja pojechania tego hubertusa. Z terenów świetnie znałam prędkościowe możliwości konia i jego umiejętności ratowania się w ciasnych zakrętach. Ktoś mi kiedyś powiedział: pojebane konie są do wygrywania.
    Chęć złapania lisa wzięła górę. Na 5 dni przed hubertusem byłam już pewna, że biorę Selima na gonitwę. Niedługo później Paweł stwierdził, że jedzie na Rakiecie (vel Pączuś). Pomysł początkowo mi się spodobał, ale podświadomie wiedziałam, że te parę minut szybkich galopów przypomni kobyle jej stare "dobre" czasy. I to nikt inny niż ja będzie się z nią użerać przez najbliższe kilka jazd.

Ostatnie jazdy na Cipku przed Hubertusem wzięłam sobie na poważnie. Lotne, wolty, dodania, skrócenia. Miałam plan, chciałam coś konkretnego zrobić - ogarnąć go na tyle żeby móc powalczyć. Te parę jazd z postawionym jasnym celem bardzo dużo dało.



Sobota!

Koniki zapakowane w przyczepę i przywiezione. Obowiązkowo w koreczkach, bo nie byłabym sobą gdybym jechała na niezaplecionym koniu. Przed gonitwą chciałam zostać na miejscu, nie pakować się w teren wzdłuż torów - Cipek był jedynym koniem, który nigdy nie chodził przy pociągach, a nasze jedyne wspomnienie z tym związane to rodeo na widok przejeżdżającego ICC w Kochanowicach na kamienistej drodze, gdy cudem się utrzymałam. W teren hubertusowy pojechałam pod presją innych - i to był błąd. Było brykanie, poniesienie i ratowanie się woltą na łące.







Po powrocie z terenu na wściekłym i spanikowanym koniu miałam ochotę zrezygnować. Było dębowanie, bo przecież trzeba było coś odjebać!

Jeszcze w terenie, nieoficjalnie jako uczestnicy dostaliśmy prośbę, żeby nie łapać, aż lis wykorzysta wszystkie nory. Miało być długie, fajne widowisko. Ja chcąc nie chcąc przez pierwsze dwie nory w zasadzie nie galopowałam - odjechałam na bok i próbowałam sprowadzić Cipeusza na ziemię (dosłownie i w przenośni).


 Cały czas kątem oka widziałam Pawła na Rakiecie, który z niesamowitym zacięciem gonił Paulinę. Wcześniej mówił "jadę jako tło", ale już wiedziałam, że on na pewno nie chce tym tłem być. Wiedziałam też o ogromnej, niepisanej i bardzo niezdrowej rywalizacji między nami.



Bardzo nie chciałam, żeby wygrał. Dla mnie byłoby to jak potwierdzenie mantry, że Selim jest nienadajacym się do niczego, jebniętym wałachem. Chociaż wiem, że to nie prawda, w Ostrowie baardzo często pośrednio dawane jest mi to do zrozumienia.

Pomyślałam: "Cipek spróbujemy - musimy" i trochę pogalopowaliśmy zaganiając lisa do ostatniej nory...

Potem już tylko trzeba było cierpliwie i w skupieniu poczekać, aż Paulina podniesie rękę dając sygnał do rozpoczęcia ostatniej gonitwy.





Doświadczona poprzednimi hubertusami, a w szczególności głosem z nagrania z poprzedniego wygranego hubertusa  ("teraz! teraz! dojedź do niej półki ma nierozpędzonego konia") miałam w głowie szybki plan. Ogromne emocje i adrenalina zrealizowały go za mnie.


Mój koń świetnie wie jak się ścigać w terenie, wie jak to zrobić żeby się nie przewrócić - jednocześnie (zazwyczaj) wie również, że trzeba się zatrzymać - żeby nie było, nie jeżdżę z nim na jakieś dzikie, niekontrolowane galopy. Po usłyszeniu trąbki po prostu zagalopowałam, zmieniłam nogę i tylko puściłam wodze. Po paru sekundach miałam lisa na wyciągnięcie ręki, a lis za mało miejsca żeby skręcić w lewo.  Paulina krzyknęła do mnie "Nie bierz! Justynka kurwa nie łap tego!". Może gdyby Paweł nie jechał za mną, a poziom adrenaliny nie rozwalał skali to odpuściłabym i gonitwa trwałaby dłużej.







Lisa złapałam.

Tegoroczny hubertus mimo emocji pojechałam z głową, konkretnym planem, bez szarpaniny. Cipek cały czas był pod kontrolą. Poza małym spięciem "popociągowym" na początku - dawał się świetnie prowadzić.



Nie cieszyłam się z wygranej tak jak w 2016, kiedy to prawie udusiłam się z radości. Większość ludzi myślała i pewnie nadal myśli, że w tym roku wszystko było ustawione. Ktoś się wkurzył, ktoś inny obraził... W tym całym zamieszaniu wyszłam na tą najgorszą.
 Od 2 lat słyszę ciągle z różnych stron "sprzedaj tego głupiego konia, kup coś normalnego". Chyba przed gonitwą miałam nadzieję, że coś komuś udowodnię, że padnie chociaż głupie "Nieźle to pojechałaś". Bardzo złudną nadzieję. Można wręcz stwierdzić, że jedyne co słyszałam po gonitwie to szemranie za plecami...








Ale zrobiłam to co postawiłam sobie za cel. Nie bawiłabym się w to przedsięwzięcie, w przewożenie koni gdybym nie chciała złapać. Dla mnie to jest sukces, chyba pierwszy jaki przeżyłam na Cipku :)



~~~~




Selima mam od 2,5 roku. Każdemu (to nie ironia!) życzę takiego konia. Cipek sprowadził mnie i moje ciut za duże mniemanie o swoich umiejętnościach na ziemię, a nawet poniżej poziomu morza. Pracując z nim nauczyłam się naprawdę bardzo, bardzo dużo. Nabrałam ogromnej pokory i cierpliwości. Chociaż często to powtarzam, nigdy w duszy nie uważałam, że jest pojebany, popierdolony czy głupi. To był, jest i będzie po prostu trudny koń, może zawsze ciut za trudny dla mnie. Mimo to chcę z nim nadal pracować, chociaż maleńkimi kroczkami. I jeśli życie mnie nie zmusi - nie sprzedam go. Kiedyś trenerka powiedziała mi, że pracy i nerwów włożonych w tego konia nie wynagrodzą żadne pieniądze, które mogłabym za niego chcieć. Że półki dobrze mi się na nim jeździ i nie boję się jego odpałów to niech zostanie ze mną. Miała 100% rację.

Większość nieposłuszeństw konia jest reakcją na błędy człowieka. Tak samo jest z naszą parą. Jestem świadoma, że popełniam wiele błędów, często daję się ponieść również tym negatywnym emocjom. Każdy tak ma.  Ale nie każdy przyjmuje do wiadomości, że robi coś źle. Nie każdy robi wszystko, żeby nad sobą pracować. Nie każdy umie powiedzieć wszystko prosto z mostu.



Chciałam w tym miejscu dodać jeszcze, że nie mam powodu aby opowiadać kłamstwa na czyjś temat, ale również nie widzę powodu by ktoś miał to czynić na mój. Wiem o różnych rzeczach, które przed i po hubertusie krążyły na mój temat i temat mojego konia. Zainteresowanych poznaniem prawdy zapraszam do kontaktu, chociaż myślę, że kto mnie zna, ten wie jak jest.


z tych trzech koni jestem meega dumna!

A Cipek ma się świetnie, hubertus mu nie zaszkodził. Ostatnimi czasy chodził i nadal chodzi zajebiście. Pączuś również. Nadchodzą krótkie dni, mamy oświetlenie :) Zimowe jazdy po zmroku już niedługo - Nadchodzimy! W mojej głowie tworzą się ambitne, szalone plany....... .. .. ...  ...


Dobra! Pora mniej gadać. Już i tak napisałam za dużo. Buziaki!

 Justyna